Myśląc o sprzęcie w fotografii pejzażowej, od zawsze tematem numer jeden był jego transport. O ile wybór body, obiektywu, czy statywu nigdy nie był dla mnie problemem, o tyle odpowiednia logistyka podczas pleneru, jego pakowanie i przenoszenie – nie były dopracowane w 100%. Do tej pory nie znalazłem jeszcze optymalnych rozwiązań, pomimo przetestowania kilkunastu różnych patentów.
Od kilku lat sprzęt fotograficzny przenoszę w fotograficznych wkładkach w dużym turystycznym 90-litrowym plecaku. Firmy takie jak Osprey czy Deuter oferują o niebo lepsze systemy nośne niż jakakolwiek firma produkująca plecaki foto, więc wybór nawet F-Stopa, czy Shimody nie wchodził w grę. Komfort przede wszystkim. Po całodniowym trekkingu z ponad 25 kg na plecach, z niewygodnym plecakiem, trudno w pełni skupić się na fotografowaniu.
Rozwiązanie z wkładką foto też nie jest pozbawione wad. Sprawdza się dobrze przy długich trekkingach, gdzie najważniejsze jest bezpieczne doniesienie sprzętu do miejsca docelowego, w którym planuję dłużej fotografować. Co jednak gdy trasa obfituje w dobre miejscówki do fotografowania i dynamiczne warunki pogodowe? Niestety, wtedy takie rozwiązanie nie sprawdza się najlepiej. Każde zatrzymanie się na dwa zdjęcia, wymaga zdjęcia 90-litrowego plecaka, wydobycia sprzętu, ponownego wrzucenia 25 kg na plecy. Wątpliwa przyjemność.

Długo szukałem rozwiązania, które umożliwiłoby mi wygodniejszy dostęp do sprzętu. Z taką myślą postanowiłem przetestować uprząż Cotton Carrier CCS G3. Umożliwia ona montaż aparatu (lub dwóch) z obiektywem na klatce piersiowej i dostęp do sprzętu na bieżąco.
Jak to działa w praktyce? Pod body/obiektyw podpinamy specjalną stopkę i sprzęt jest gotowy do wpięcia w kamizelkę. Wsuwamy go w specjalny uchwyt pod kątem 90 stopni, po wsunięciu obracamy obiektywem do dołu. Żeby wypiąć sprzęt z uprzęży, trzeba ponownie obrócić go o 90 stopni w momencie wysuwania. Dzięki temu mamy pewność, że sprzęt nie wysunie się z uchwytu przypadkowo. Dodatkowo może być zabezpieczony paskiem, który połączy uprząż z body. Rozwiązanie to zaoszczędziło mi co najmniej kilkanaście tysięcy złotych, w sytuacjach kiedy źle dokręciłem stopkę lub fotografowałem w trochę bardziej ekwilibrystycznej pozycji. Liczba roztrzaskanych obiektywów to póki co zero i mam nadzieję, że tak zostanie.

Z Cotton Carrier’a korzystam już rok czasu i muszę przyznać, że jest to świetne rozwiązanie. Uprząż jest wygodna, łatwo się zakłada. Posiada możliwość regulacji pasów w kilku miejscach i dostosowania jej pod siebie. Najbardziej cieszy mnie, że nadal mogę nosić na plecach mojego 90-litrowego Ospreya i w żaden sposób nie przeszkadza to w założeniu kamizelki. Szelki nie nachodzą na siebie, nie wbijają się w ramiona. Brak konieczności zdejmowania plecaka doceniłem bardzo w sierpniu 2019 pokonując grań Rohaczy z ponad 30 kg na sobie.
Z rzeczy, które mi się podobały, warto wspomnieć dodatkowy pas, z zapięciem na rzep, którym możemy przytroczyć obiektyw do kamizelki. Dzięki temu przypięty sprzęt nie porusza się na boki, możemy z nim biegać, skakać. Rewelacja. Przydaje się przy eksponowanych odcinkach, trasach z łańcuchami, gdzie przemieszczamy się blisko ściany i ryzyko obicia obiektywu byłoby duże.


Cenowo sprzęt prezentuje się przyzwoicie. $159 to niedużo za wygodę użytkowania i bezpieczeństwo sprzętu. W moim przypadku zaoszczędziłem znacznie więcej na potencjalnych naprawach. Często zdarzają się promocje, łatwo o zniżki rzędu 25% (akurat będzie na cło i podatek :)). W Polsce uprząż dostępna jest tylko na cyfrowe.pl, ale też na zamówienie. Na rynku można znaleźć również chińskie kopie uprzęży kosztujące w granicach $40, ale nosząc sprzęt za kilkadziesiąt tysięcy, wolę dopłacić różnicę i mieć pewność, że będzie bezpieczny. To sytuacja trochę jak z backupem zdjęć – są ludzie, który go robią, są tacy którzy jeszcze go nie robią. Nie warto w tym przypadku uczyć się na błędach.
Minusów uprząż nie ma wielu. Na początku niepokoiło mnie przypięcie szelek z tyłu za pomocą rzepów, ale wielogodzinne testy z 70-200 i 150-600 rozwiały moje obawy. Dla spokoju ducha, po regulacji, można je przyszyć lub poprosić kaletnika o dodatkowe zatrzaski. Ja nie widzę takiej konieczności. Przy długich trasach, mając podpięte body i długą lufę rzędy 150-600, obiektyw, z uwagi na swoją długość, obcierał brzuch. Przy więcej niż 3-4-godzinnych przejściach decydowałem się raczej na 24-70 lub 70-200. Na krótkich trasach problemu nie było.
Materiałowe części potrafią nasiąknąć potem. Podczas 3-tygodniowej wyprawy pod K2, używając sprzętu codziennie, na 20-km trasach, nawet ja dostrzegłem konieczność wyprania ;) W sytuacjach codziennych dostęp do pralki nie jest zwykle ograniczony, więc nie powinno to być problemem.
Więcej wad nie zauważyłem. Podsumowując, w moim odczuciu sprzęt sprawdza się bardzo dobrze, z całym przekonaniem mogę go polecić. Póki co nie znalazłem lepszego rozwiązania, co nie znaczy, że nie będę szukał.
